Na uwięzi

Spędzam właśnie kolejna godzinę mając na szyi obroże.. Wczoraj Pan pozwolił mi nosić ja cały dzień, chyba że coś przeskrobię. Wiec cały czas z tylu głowy miałam to możliwość Pana, że może mi ją kazać zdjąć. Generalnie Pan może ją kazać ściągnąć bez żadnego powodu, ale jakoś mobilizowało mnie to do pilnowania swoich obowiązków. 

Wieczorem niestety nie obyło się bez opieprzu... i zaraz po nim Pan zaczął wydawać instrukcje... od razu myślałam, że to kara za mój wybryk, ale okazało się, że Pan planował to jakiś czas temu, a że akurat wdrożenie tego planu w życie padło na dzisiejszy dzień to już inna kwestia. 

Na początek Pan kazał napełnić prawie całe wiaderko woda. Potem zapytał o hantelki jakie mam, ile ważą ... potem do tego zestawu doszły trytytki i lina. Powoli próbowałam sobie wyobrazić co to będzie...w ogóle co ja będę musiała z tym wszystkim robić. Musiałam postawić wiaderko na środku mieszkania. Do wiaderka trytytkami przymocowałam hantelek taki około 5kg, żeby spokojnie leżał na podłodze. Dodatkowo do raczki wiaderka przymocowanym linę pojedynczym węzłem. Drugi koniec liny wylądował za poleceniem Pana na mojej obroży. To wszystko stworzyło swojego rodzaju smycz. 

Można wiec powiedzieć, że teraz jestem tak jakby przywiązana sunią. Nie dosięgać przez to do pewnych rzeczy w mieszkaniu wiec nie mogę ich mieć, nie mogę z nich korzystać. Pan kazał mi przygotować wyrko oczywiście na podłodze, a przez smycz musiałam je zrobić bliżej drzwi. Praktycznie samo przygotowywanie wyrka było lekkim wyzwaniem, bo prawie wszystko leżało na łóżku. Musiałam się baaardzo postarać, żeby dostać się do poduszki, jeśli chciałam na niej spać. Udało się, ale zajęło to trochę czasu. 

Oprócz smyczy Pan zakazał mi siadać na sofie i na krzesłach. Pozwolił na korzystanie ze stołu, ale muszę przy nim stać jeśli chce coś przy nim robić. Jako wiec, że nie mogłam zasnąć (kawa o 19 nie jest najlepszym jednak pomysłem) to zajęłam się po tym, jak Pan poszedł spać dalej swoją praca... ale już na podłodze, bo stanie przy stole o północy by pisać esej nie było czymś o czym marzyłam. 

Rano obudziłam się późno.. bardzo późno jak na mnie, bo zazwyczaj jestem na nogach około 7. A nie lubię późno wstawać głównie z powodu tego, że trudniej mi się wtedy zorganizować i zabrać za prace. Praktycznie zaraz po przebudzeniu jakoś zapomniałam o ten smyczy wiec jak usiadłam od razu cofnęła mój zamiar wstania energicznie z wyrka. Pan zastrzegł też, że po mieszkaniu mam się przemieszczać na czworakach. 

Zorganizowałam sobie na szybko takie hmm biurko, przy którym mogę pracować na stojąco i zrobiłam sobie coś do jedzonka.. oczywiście jedząc je na podłodze. Zakładanie czegokolwiek mijało się z celem, bo skracała smycz i powodowało, że nie mogłam dostać się do większej ilości rzeczy. 

Tak wiec pisze tego posta stojąc w obroży, na smyczy, wiedząc że za półtorej godziny będę mogła się rozwiązać i będę miała przywrócony przywilej siadania przy stole... 

Ogólnie na samym początku bycia uwiązana było tak jakby trudno...chociaż to może za duże słowo...było po prostu dziwnie.. nawet gdy szłam w jakieś miejsce czy to do kuchni przed spaniem czy do łazienki w pewnym momencie smycz mówiła STOP. Jedyna możliwością było kombinowanie i używanie czego się da żeby wsiąść jakaś rzecz. W głowie też rodził się pomysł dowiązania liny przy obroży tylko na chwilkę, albo przeniesienia całego wiaderka z hantelkiem ze sobą i potem odstawienie go w to samo miejsce...ale to byłoby oszustwo... Pan i tak by wiedział, a mi by się wtedy dostało i to porządnie. 

Jednak pomimo tego pewnego ograniczenia w przemieszczaniu się strasznie mi się to podoba... bo czuje się jak taka prawdziwa suczka, która jest uwiązana, bo jej Właściciel tak chciał. I to tak trochę jakby Pan trzymał tą smycz cały czas...😊

Komentarze