Buntownicze myśli

 Jest takie powiedzenie - praktyka czyni mistrza. Praktycznie pasuje ono do chyba wszystkich rzeczy, które robimy czy, które chcemy doskonalić. Wystarczy ćwiczyć daną czynność i zmierzenie się z kolejną jest już prostsze. Jednak mam takie wrażenie, że z uległością jest odrobinę inaczej. Bo przychodzą dni, w których mój bunt i tak się pojawia... nawet po prawie 343 dniach od rozpoczęcia tej przygody. 

Chyba taką podstawową regułą jest fakt, że uległą ma słuchać się Pana. To jego słowo jest praktycznie najważniejsze i całkowicie finalne. Co za tym idzie uległa musi je akceptować i tak jakby wyzbywać się tego co ona chce w danym momencie. Wydaje się proste i miejscami takie jest. Nie dam rady nawet policzyć ile razy akceptowałam odpowiadając tylko "Tak Panie" kiedy Pan się na coś nie zgadzał albo kazał coś konkretnego zrobić, a ja chciałam wtedy coś innego. I miałam wrażenie, że jakoś opanowałam tą sztukę "wyzbywania się swoich potrzeb". Można powiedzieć, że Pan po prostu zwyczajnie wie co dla Jego suki jest odpowiednie w danym momencie. 

Ale.. no właśnie...ale. Wczoraj ze względu na moje ostatnie przegięcia z wydatkami jeśli chodzi o moją miesięczną pulę musiałam Pana poprosić o pieniądze. Oczywiście wiązało się to z jakimś zadaniem. Wieczorem Pan oznajmił, że owszem mogę iść do sklepu, ale musze ubrać prześwitującą bluzkę z koronki i do tego koronkowy stanik. Nie mogę zaprzeczyć, od razu chciałam się kłócić, ale powtarzałam sobie w głowie, że uległa się tak nie zachowuje.... zwłaszcza jeśli nadal czeka ją kara za ostatnie wybryki. Więc nie chcąc pogarszać swojej sytuacji liczyłam w głowie do 10 :P. Zadanie wcale nie było takie trudne i było nawet przyjemne - nie licząc jednej klamerki na cipce, która oczywiście o sobie przypominała przy każdym kolejnym kroku podczas drogi do sklepu. Rano moja chęć narzekania i strojenia fochów odleciała w niepamięć. Mój strój mimo kurtki i tak przyciągał pewne spojrzenia. Ja z kolei mimo moich wieczornych obaw żałowałam w pewnym sensie, że nie miałam na sobie wtedy jeszcze obroży. 

Jeszcze wczoraj przed snem napisałam Panu, że chce, żeby przypomniał swojej suczce gdzie jej miejsce - wcale tego nie zapomniałam! Po prostu tego potrzebowałam... głównie ze względu na moją chęć buntowania się przeciwko decyzjom, które nie szły po mojej myśli. W sumie więc nie zdziwiłam się kiedy w trakcie dnia zaczęły sypać się rozkazy. Spędziłam chyba łącznie całą godzinę w klatce. Oprócz rozkazów była też moja prośba do Pana... a w zasadzie to dwie prośby. Jedną z nich był prysznic. Odkąd Pan kazał mi się myć w misce praktycznie mogę go brać tylko w czasie "tych kobiecych dni" i wtedy kiedy dostanę pozwolenie. I właśnie takiego pozwolenia chciałam i w sumie byłam dosyć pewna siebie, że je dostanę. 

Jest teraz wieczór i dostałam pozwolenie tylko na jedną z tych dwóch próśb. Mogę powiedzieć, że to nie jest prysznic! I nie ukrywam walczę teraz z cholerną ochotą by się Panu sprzeciwić lub "pokazać mu" jaka jestem niezadowolona z jego decyzji. Jednak dobrze ułożona suka się tak nie zachowuje.. tylko akceptuje to co Pan postanowił... :)


Komentarze

  1. Hym, kiedyś mówiłaś że będziesz dodawać rysuni... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rysunki niebawem wrócą na bloga ;) Obiecuje, że coś pojawi się w następnym poście :)

      Usuń

Prześlij komentarz