Przesuwając granice bólu

 

To, że lubię ból, wiem już od dawna... Nie sądziłam jednak, że będą momenty, w których będę o niego prosić, godząc się w pełni na niego... pragnąc go poczuć i wiedząc jednocześnie, że będzie boleć porządnie. 

Ostatnie dni były wieczorami pełne bólu... To właśnie ja o niego poprosiłam. Pan kazał założyć na siebie mnóstwo klamerek. Zaczęliśmy od 2 na piersiach, lecz po paru minutach na każdej już było po 6. Potem zeszliśmy niżej... Ostatecznie cała cipka była w klamerkach.. Na łechtaczce też znalazła się jedna.

Po którejś klamerce z kolei miałam już ochotę błagać o zdjęcie tych małych, diabelskich  cholerstw. Jednak moje błagania głowy nie opuściły. Bolało mocno, ale nie potrafiłam poprosić tak szybko. Dlaczego? Bo robiło się co raz bardziej przyjemnie. To wręcz paradoksalne jak ból szybko potrafi zmienić się w przyjemność. 

Dokładaliśmy kolejne. Ja z jednej strony skupiałam się na tym, że służę, z drugiej miałam w głowie błogi ból, który stawał się co raz większy. Zastanawiałam się wtedy, jak to możliwe, że ja to wytrzymuje. Że potrafię wytrzymać to, nie sprzeciwiając się dokładaniu kolejnych małych ustrojstw. Co mnie takiego trzyma w nieruszaniu się, w nie zdejmowaniu ich w momencie jak już boli niewyobrażalnie mocno. I tutaj odpowiedź nie będzie żadnym odkryciem. Dla mnie też nie była. Jednak bardzo wyartykułowała mi w świadomości jak wiele od Pana zależy. To Pan mi sprawia ten ból ( w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu). To On kieruje mną i reguluje, czy wytrzymam więcej czy może zdejmę je za dwie minuty. Ja jako uległa jedynie wykonuję to co każe. Więc jeśli w tamtym momencie powiedziałby mi, że przez kolejne pół godziny będę klęczeć z 30 klamerkami na sobie, to mimo tego bólu zrobiłabym to. 

Ból jest w istocie dość uzależniający i przede wszystkim ma to do siebie, że chce się go testować. Cóż klimacik taki mamy. I o ile przy zdejmowaniu tej sporej ilości klamerek jest jednocześnie i cudownie i chce się płakać z bólu, to na drugi dzień, a czasami i paręnaście minut po tym wyczynie chce się próbować znów. Mam wrażenie, że sęk tkwi tutaj w granicy. A konkretniej w granicy bólu, którą chce się przesuwać. Bo może następnym razem wytrzymam dłużej... więcej... lub po prostu przy danej ilości klamerek lub też innych "bolesno-błogich" zabawek będę w stanie nie pokazywać mojego bólu tak bardzo i po prostu się nim stanę. 

Gdzieś bardzo dawno temu wyczytałam, że akceptując taki klimatyczny ból, w momencie największej przyjemności najlepiej nim się stać. Trochę trudne do ogarnięcia, ale bardzo kusi. 

Jedno jest pewne... to jak daleko i kiedy ta granica zostanie choć delikatnie przesunięta zależy totalnie od Pana. I chyba to w tym wszystkim jest tak bardzo podniecające :)


P.S. Panie... zapominałam ostatnio licząc klamerki, że na balkonie jest jeszcze 6. :D 


Komentarze