Utracone prawo

Oficjalnie mogę powiedzieć, że zajęcia online niedługo mnie wykończą.. I to one chyba prześcigną Mojego Pana w tym wykańczaniu mnie :P

Zbliża się znowu ten okropny czas egzaminów a to oznacza jedno... jeszcze mniej czasu dla siebie. Do tego dochodzi fakt, że wypadałoby w końcu zacząć pisać ten wstęp do magisterki... bo jak nie promotor to mi Pan będzie  suszyć  z tego powodu głowę, a tego nie chce :P (dlatego też posty na blogu mogą być rzadziej wrzucane, ale mam zamiar w miarę pisać regularnie nawet w tym czasie, jeśli tylko mi czas na to pozwoli) ;)

Ostatnio głównie przez swoją zachłanność straciłam prawo do edgingu....

Wcześniej doszłam bez pozwolenia raz w ciągu obowiązywania tego prawa... kara się odbyła. I niestety przez to, że zdarza się myśleć mi o tym, że to "ja bardzo chce" i, że "jeszcze trochę...przecież nic się nie stanie".. doszłam po raz drugi.. Trzeciej szansy nie było i Pan zabronił edgingu do odwołania.

Teraz jak tak o tym myślę, to z jednej strony chyba się trochę cieszę, że to straciłam.. Z jednej strony był to hmm duży przywilej, bo nie musiałam się pytać Pana czy mogę się dotknąć... warunkiem było oczywiście to, że nie ma mowy o jakimkolwiek orgazmie... jednak trzeba było się pilnować jeszcze bardziej niż zwykle. Oczywiście suczka cały czas musi się pilnować, wykonywać wszystkie swoje obowiązki itd. Ale wtedy to było jeszcze większe zwracanie uwagi na to, żeby czasem nie przedobrzyć.

Więc po części można powiedzieć, że jestem wdzięczna Panu, że nie dawał mi tej trzeciej szansy.

Niestety w ostatnich dniach straciłam też jeszcze jedno prawo... i to mnie chyba bardziej irytowało w pewnym sensie zaraz po tym jak Pan to wymyślił. Znaczy może inaczej.... Po pierwsze jestem zła na siebie, bo wiem, że przesadzałam... po drugie jestem.. a raczej byłam hmm ( nie powiem, że zła), ale może bardziej zszokowana faktem, że Pan wpadł akurat na taki pomysł, żeby mnie zdyscyplinować. A rzecz jest w pytaniu się Pana kiedy będę mogła dojść - taki oto zakaz. Oczywiście nie dotyczy to pytania się w trakcie zabawy... wtedy muszę się pytać obowiązkowo... Ale Pan zakazał mi pytać się, a raczej może bardziej domagać się...

Po paru dniach obowiązywania tego zakazu mogę śmiało stwierdzić, że za dużo miejscami myślę o sobie... i mimo, że służę... stawiam Pana na pierwszym miejscu, że wypełniam rozkazy i staram się jak najbardziej mogę nie zawodzić Pana to jednak cały czas cząstka mnie tak jakby woła o swoje prawa.. "bo ja chce i powinnam dostać". Sęk w tym, że powinnam przestać ciągle myśleć o tym, że "ja tak bardzo chce... i najlepiej chce to od razu dostać"  A przecież suczka za dużo praw nie ma... ma więcej obowiązków...

Pan zarządził, że każde niezasadne zapytanie się orgazm oddala go o 4 dni.  Dla przykładu.. jeżeli doszłam 2 dni temu i chce dzisiaj to Pan uzna to za bezpodstawne pytanie się... każde kolejne proszenie oddala go o kolejne 4 dni. Tak więc w przeciągu czasami niespełna minuty może się okazać, że mój najbliższy orgazm będzie przyznany za jakieś 2 albo 3 odległe tygodnie. Co raczej optymistyczne nie jest.

Tak więc mijają kolejne dni w pewnym sensie na uczeniu się cierpliwości i hmm chyba trochę tego, że każde prawo, które Pan mi daje to pewna cząstka zaufania, którą powinnam bardziej szanować, bo w mgnieniu oka może być odebrane przez moje nawet lekkie samolubstwo. ;)


Komentarze